środa, 29 marca 2017

O moralności słów kilka






Olga Tokarczuk nazwała swoją powieść „Prowadź swój pług przez kości umarłych” thrillerem moralnym. A czym właściwie jest moralność? Według słownika języka polskiego moralność definiuje się jako zespół ocen, norm i zasad określających zakres poglądów i zachowań uważanych za właściwe. Jednocześnie moralność określana jest jako całokształt zachowań i postaw jednostki lub grupy, oceniany według jakiegoś społecznie funkcjonującego systemu ocen i norm moralnych. Jak ta definicja ma się do powieści?
            24 lutego tego roku swoją premierę w Polsce miał film „Pokot” w reżyserii Agnieszki Holland. Reżyserka oparła swój film na historii opisanej przez Olgę Tokarczuk. Szum medialny, jaki wywołał ten film oraz dobre recenzje, jakie zebrał, sprawiły, że chciałam najpierw sięgnąć po książkę (ot, zawsze wolę najpierw przeczytać książkę a później zobaczyć film). Zachęcona ciekawym opisem książki (kryminałom
i thrillerom zawsze mówię „tak”), pobiegłam do biblioteki.
Tytuł książki zaczerpnięty jest z wiersza Williama Blake'a a sam pisarz w tejże książce odgrywa ważną rolę. Otóż główna bohaterka jest jego wielką fanką.
Tokarczuk opowiada historię emerytowanej pani inżynier – Janiny Duszejko – która zajmuje się astrologią, układaniem horoskopów i słynie z ogromnej miłości do zwierząt. Bohaterka mieszka
w niewielkiej osadzie w Kotlinie Kłodzkiej. Jej życie wypełnia doglądanie zimą domów letników, obserwowanie zwierząt, długie spacery po lesie. Jako miłośniczka przyrody, tępi myśliwych
i kłusowników a w swojej walce pozostaje sama i niezrozumiana. W lasach Kotliny Kłodzkiej myśliwi polują na zwierzęta, tłumacząc to pilnowaniem porządku i przywracaniem równowagi w ekosystemie.
Nagle staje się rzecz nieoczekiwana – w okolicy dochodzi do serii brutalnych morderstw
a ofiarami są, nie kto inni, jak myśliwi. Nasza bohaterka upiera się i każdemu przedstawia teorię, że to zwierzęta mszczą się na swoich oprawcach. Nikt oczywiście nie bierze jej słów na poważnie a kobietę mają za starą wariatkę.
            I na tym niestety kończy się dobry thriller. Autorce zabrakło warsztatu i rzemieślniczych umiejętności by tworzyć tego rodzaju powieści. W książce nie znajdziemy akcji trzymającej
w napięciu, tajemniczej i mrocznej atmosfery, ciekawie prowadzonego śledztwa a postacie nie są barwne. Tokarczuk nazwała swoją książkę thrillerem moralnym i rzeczywiście zauważyć można, że moralność odgrywa w powieści ważną rolę. Wszak główna bohaterka walczy w imieniu zwierząt o ich prawo do godności i najchętniej wymierzyłaby karę wszystkim, którzy krzywdzą te bezbronne istoty. Jest tak sfrustrowana brakiem wsparcia, że pozwala na ujście swojego gniewu. Uważa, że ma do tego prawo, bo działa w słusznej sprawie. Gniew, według głównej bohaterki, pozwala umysłowi stać się jasnym
i przenikliwym. Gniew daje mądrość. Kiedy natomiast mówić o gniewie innych postaci, jest on niesłuszny. Czy aby na pewno jest to moralne? Czy tak właśnie ową moralność definiujemy? Tokarczuk pozwala swojej bohaterce na tworzenie nowego pojęcia moralności.
Zastanawiają mnie wszystkie pochlebne recenzje na temat tej książki. Głosy zachwytu
i opinie jakoby książka trzymała w napięciu do samego końca a finał rzekomo jest taki zaskakujący. Otóż nie. Książka przez większość stron jest wręcz nudna. Tokarczuk rozwodzi się nad tematyką astrologii
i sypie, jak z rękawa, „złotymi myślami” Janiny Duszejko. Dla kogoś, kto na tej dziedzinie
i układach planet kompletnie się nie zna, jest to męczące. Momentami naprawdę nużyła mnie ta lektura
i czekałam na jakąś akcję, na mroczną atmosferę, którą naprawdę łatwo można by zbudować. Niestety nie doczekałam się. Całkiem możliwe, że inaczej podeszłabym do tej powieści, gdybym nie była nastawiona na thriller. Opis książki jest niestety mocno mylący.
Wbrew większości opinii odważę się napisać, że książka jest słaba. Jest słaba na tyle, że do kina na film nie poszłam i niespecjalnie jestem zainteresowana wizją pani Holland.
                Tę powieść polecam ludziom wrażliwym, którym nie jest obojętny los zwierząt. Na pewno odnajdą się w tej książce i będą mogli utożsamiać się z główną bohaterką. Lektury natomiast nie polecam osobom, które oczekują dobrego kryminału czy thrillera, bo sromotnie się zawiodą.

Tęczowo-czarna rewolucja





źródło: filmweb

Pomimo tego, że żyjemy w XXI wieku, z tolerancją nam nie po drodze. Do tej pory wielu ludzi nie może znieść, że ktoś ma inny kolor skóry, jest innego wyznania, jest weganinem czy, nie daj Boże, jest gejem lub lesbijką. Wydawałoby się, że na przestrzeni lat to się zmieni, że ludzie są bardziej świadomi i nie będzie ich interesować orientacja seksualna kolegów czy koleżanek. Rzeczywistość jest zgoła inna i to orientacja często może popsuć ludziom życiowe plany, bo nie pasują do ogółu.
           „Dumni i wściekli” to słodko-gorzka historia o gejach i lesbijkach aktywistach, którzy postanawiają pomóc strajkującym górnikom w Wielkiej Brytanii w walce z Margaret Thatcher. Brzmi jak niesamowita historia? A jednak ten komedio-dramat oparty jest na faktach.
Film rozpoczyna się od wiadomości o strajkujących górnikach. Młody, charyzmatyczny gej – Mark Ashton (Ben Schnetzer)– postanawia pomóc górnikom i ich rodzinom. Rozpoczyna zbiórkę pieniędzy podczas parady równości. Dołączają do niego znajomi oraz nieśmiały Joe (George MacKay), który do tej pory był chowany pod kloszem a swoją orientację seksualną ukrywał przed najbliższymi. Tak docierają do Walii, do górniczego miasteczka Onllwyn. Początkowo nasi bohaterowie spotykają się z niechęcią ze strony górników i ich rodzin. Ale z czasem zatwardziali górnicy chowają swoje uprzedzenia i zaczyna się przyjaźń
i przygoda.
            Reżyser Matthew Warchus i scenarzysta Stephen Beresford stworzyli piękną historię, która ukazuje blaski i cienie bycia innym. Strajki górników są tutaj tylko tłem. Tak faktycznie to opowieść
o chęci niesienia pomocy innym, akceptacji, dumie, woli walki, chowaniu uprzedzeń. To również historia
o odwadze. Idealnym przykładem na to jest nie kto inny jak Joe, który akceptuje siebie jako geja i ma odwagę przeciwstawić się rodzicom. To także film o idealistach. Nie kto inny, jak Mark, chce zmieniać świat na lepsze. Gotów jest walczyć w imię sprawiedliwości i stawać w obronie uciśnionych. To jednocześnie film o przyjaźni, takiej prawdziwej. Możemy obserwować narodziny pięknej przyjaźni między młodymi i starymi, między homo- i heteroseksualistami, między zatwardziałymi mężczyznami, którzy taniec uważają za bezsensowne pląsanie a gibkimi gejami, którzy robią furorę na parkiecie wśród walijskich kobiet. To, jak wspominałam na wstępie, historia z nutą goryczy. Film pokazuje, jak społeczność LGBT była napiętnowana nie tylko przez ówczesną panią premier. Każdego dnia geje
i lesbijki musieli stawiać czoła niewybrednym epitetom rzucanym w ich kierunku, ale także agresji fizycznej tak, jak Gethin (Andrew Scott), który został pobity podczas próby zebrania funduszy na górników. Ostatecznie to film o walce o swoje marzenia i lepszy byt pomimo przeciwności losu.
Ale nie byłoby tego filmu gdyby nie wspaniała gra aktorska. Możemy delektować się grą aktorską brytyjskiej śmietanki. Zobaczyć możemy takich aktorów, jak Billy Nighy („to właśnie miłość”, „Piraci
z Karaibów”), Imelda Staunton („Harry Potter”, „Szepty”) czy Dominic West („300”, „Hannibal. Po drugiej stronie maski”).
„Dumni i wściekli” daje chwile radości, jak na dobrą komedię przystało, ale też porusza i skłania do refleksji.
To zdecydowanie pięknie opowiedziana historia, dająca nadzieję na lepsze jutro. Uważam, że to film bardzo potrzebny w dzisiejszych czasach, kiedy na każdym kroku stykamy się z brutalnością, agresją
i niechęcią do bliźnich. W moim mniemaniu jest to pozycja obowiązkowa dla ludzi uprzedzonych, żeby przemyśleli czy odrzucanie kogoś ze względu na orientację seksualną ma sens.