poniedziałek, 27 lipca 2015

Festiwal Warszawa Singera





źródło: festiwalsingera.pl

Czy już pisałam, że jestem wielką fanką twórczości Isaaca Bashevisa Singera? Na pewno pisałam. Do tego stopnia fascynuje mnie jego literatura, że Judaizmem również się zainteresowałam. A czy pisałam, że co roku w sierpniu w Warszawie odbywa się Festiwal Singera? Nie? To pora o tym wspomnieć, bo jest to zapewne niebywałe wydarzenie. Ja znowu w tym roku nie będę mogła uczestniczyć w tym festiwalu, ale co roku obiecuję sobie, że na następnym to już na pewno będę.
Festiwal Kultury Żydowskiej Warszawa Singera organizuje Fundacja Shalom. Jest to jeden z wielu projektów owej fundacji, która promuje i propaguje kulturę żydowską. Wszak przed II Wojną Światową w Polsce mieszkało dużo wyznawców Judaizmu. Warszawa jest o tyle wdzięcznym miejscem na zorganizowanie tegoż festiwalu, jako, że Singer mieszkał tam, jako dziecko a jego powieści i opowiadania zabierają czytelników na ulicę Krochmalną czy Gnojną i pokazuję magiczny, chasydzki świat.
Celem tego festiwalu pokazanie jest okolic ulicy Próżnej i Placu Grzybowskiego sprzed wojny i ukazanie zaginionego świata Żydów. Już 11 lat organizatorzy zachęcają publiczność do udziału w różnych imprezach – koncertach, spektaklach teatru żydowskiego, kolacji szabasowej, ale też zapraszają do żydowskich kawiarenek, księgarni czy zakładów rzemieślniczych. Na 2 tygodnie powraca stara, żydowska Warsze.
XII edycja imprezy rozpoczyna się 20 sierpnia wystawą kolekcjonerską „Od sztetla po Paryż”. Twórczość artystów pochodzenia żydowskiego” oraz przedstawieniem Dybuk Teatru Żydowskiego.
Każdego dnia uczestniczy Festiwalu znajdą coś dla siebie. Warto zwrócić uwagę na wydarzenia, które odbędą się 22 sierpnia – rodzice wraz ze swoimi pociechami będą mogli uczestniczyć w warsztatach plastycznych „Warszawa Singera dla dzieci” (wszak pisarz był również znany z wydawania bajek dla dzieci). Również tego dnia znajdzie się coś dla amatorów gotowania – warsztaty :Jak ugnieść, zapleść i upiec tradycyjną żydowską chałkę” odbędą się w Tel-Aviv Cafe, gdzie również zasmakować będzie można potraw kuchni izraelskiej.
23 sierpnia warto będzie wybrać się na Dzień Otwarty Centrum Kultury Jidysz „Oblicza Jidyszkajt”. Będzie można tam uczestniczyć m.in. w bajkowym przedstawieniu „Magiczny medalion” inspirowanym opowiadaniami I.B. Singera. Będą również dostępne pokazowe lekcje języka jidysz oraz hebrajskiego, warsztaty piosenki jidysz oraz inne ciekawostki.
25 sierpnia wieczorem warto wybrać się na Plac Grzybowski na koncert Grzegorza Turnaua.
26 sierpnia znowu nie lada gratka dla dzieci – na ul. Próżnej odbędą się warsztaty edukacyjno-artystyczne dla dzieci i młodzieży :Kolorowa kraina jidysz”.
Festiwal kończy się 1 września. Do tego czasu, każdego dnia organizatorzy oferują ogrom warsztatów, wykładów, zwiedzania, koncertów. Jeśli ktoś chciałby się wybrać to program całego festiwalu można znaleźć tutaj.
Bardzo żałuję, że znowu mnie tam nie będzie. To naprawdę musi być wspaniałe uczucie, kiedy można wrócić do dawnej Warszawy, pełnej kultury, o której dzisiaj niestety niewiele osób pamięta.

niedziela, 26 lipca 2015

Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet vs. Dziewczyna z tatuażem






źródło: www.filmweb.pl; www.lubimyczytac.pl
  
Szwedzkie kryminały. Stałam się ich wielką fanką a to wszystko dzięki Camilli Läckberg. Akurat w tym wypadku nie miałam jeszcze okazji zobaczyć ekranizacji jej książek, ale w wypadku Stiega Larssona mam porównanie. Czy zawsze jest tak, że film jest gorszy od książki? Tym razem udało mi się trafić na świetną ekranizację powieści. Choć wiele wątków nie było poruszonych to mimo wszystko mroczny klimat szwedzkiego kryminału był świetnie odtworzony a główne role aktorów były bezbłędne. Pytanie musi jednak paść – Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet czy może jednak Dziewczyna z tatuażem?

Najpierw przeczytałam książkę Stiega Larssona – Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet. Zachęcona twórczością Camilli Läckberg i zauroczona szwedzką surowością, która idealnie współgra z kryminalnymi zagadkami, sięgnęłam po trylogię Millennium. Książka dość opasła, ale nawet na moment mnie nie znudziła. Od pierwszych stron czytelnik jest wprowadzany w świat tajemniczej rodziny Vangerów. Jest to historia szwedzkiego dziennikarza Mikaela Blomkvista, który został oskarżony o zniesławienie. Otrzymuje on jednak zlecenie od magnata przemysłowego – Henryka Vangera – aby rozwikłać zagadkę zaginięcia przed 40 laty jego siostrzenicy Harriet – wtedy 16 letniej dziewczynki.
I tu, jak najbardziej film jest podobny do książki – historia jest dokładnie taka sama. Natomiast ekranizacja nakręcona przez Davida Fincher’a zaczyna się gubić już na początku, ponieważ wiele wątków, istotnych w tej zagadce, zostaje pominiętych.
Larsson idealnie przedstawił zawiłe drzewo chronologiczne tej dziwnej rodziny. Każdy z członków został zaprezentowany. Ten z członków, który jeszcze żył, miał możliwość poznania dziennikarza Millennium. Na pozór wydaje się to niepotrzebne, ale dzięki tym konwenansom, czytelnik mógł poznać nawet najskrytsze tajemnice rodziny, które z czasem były coraz bardziej mroczne.
Tego niestety zabrakło mi w filmie. Z jednej strony rozumiem, że czas na to by nie pozwolił, z drugiej jednak uważam, że na ekranie dało się zauważyć pewien chaos, który może zniechęcić widza. 
Książkę Larssona mogłabym polecić fanom Grey’a, bo pewnie niektóre sceny zainteresowałyby amatorów BDSM. A i film pewnie nie wypadł w tych scenach najgorzej.
Ale co najważniejsze, główni bohaterowie, czyli dziennikarz Mikael Blomkvist i tajemnicza, dosyć ekstrawagancka dziewczyna – Lisbeth Salander – to postaci bardzo kolorowe i różnorodne a mimo wszystko idealnie ze sobą współgrają.
Larsson podzielił swoją książkę na części. Z jednej strony poznajemy Blomkvista, jego zawiły związek, ale też niebywały talent śledczy, który jest tu najistotniejszy. Z drugiej strony przez książkę przemyka enigmatyczna postać Lisbeth – dziewczyny wykluczonej społecznie, fikuśnej, oszczędnej w słowa, ale też niesamowicie bystrej i inteligentnej.
Według mnie Fincher idealnie dopasował aktorów, osadzając w głównych rolach Daniela Craiga i Rooney Mara. Craig, który jednocześnie świetnie odnajduje się w roli kobieciarza, ale też bardzo szarmanckiego i momentami powściągliwego mężczyzny, spełnił moje oczekiwania co do wizji Mikaela. Nie wyobrażam sobie innego aktora w tej roli. Natomiast co do odtwórczyni roli Lisbeth to spotkałam się z przeróżnymi i dość skrajnymi opiniami. Osobiście uważam, że Mara idealnie odzwierciedliła mroczną duszę Lisbeth, jej skrycie, brak zaufania i dziwaczność.
Powieść oczywiście wprowadza czytelników w mroczny, szwedzki świat, gdzie aż się prosi o ofiary. Film dotrzymywał kroku książce. Dawno nie widziałam tak dobrego kryminału, który trzymał mnie w napięciu, choć znałam finał.

Moja ocena, zarówno dla książki, jak i dla filmu to 9/10

wtorek, 7 lipca 2015

Co nas kręci, co nas podnieca





źródło: www.filweb.pl

Wydarzenia ostatnich tygodni mniej więcej pokazują, kto z nas jest tak naprawdę tolerancyjny a kto ma dość konserwatywne poglądy w sprawach naszej seksualności. Chciałoby się rzec, że François Ozon idealnie wpasował się z premierą swojego najnowszego filmu w aktualne wydarzenia ze świata.
Nowa dziewczyna to najnowsze dzieło francuskiego reżysera. Francuz postanowił poruszyć dość kontrowersyjny i ciężki temat, który spotyka się z najróżniejszymi i skrajnymi ocenami widzów.
Kiedy niedługo po narodzeniu dziecka umiera Laura (Isild Le Besco), jej przyjaciółka od serca Claire (Anaïs Demoustier) postanawia zaopiekować się jej bliskimi – mężem Davidem (Romain Duris) i jego kilkumiesięczną córeczką. Strata bliskiej przyjaciółki bardzo porusza Claire i dopiero po dłuższym czasie próbuje skontaktować się z Davidem. Kiedy niespodziewanie zjawia się u niego w domu, zastaje go w stroju Laury, w peruce i makijażu. Początkowo widok napawa bohaterkę obrzydzeniem i w kompletnym szoku próbuje sobie wszystko ułożyć w głowie. Z czasem jednak stara się spędzać coraz więcej czasu z „nową koleżanką” i nadaje jej osobowości, nazywając ją Virginią. Relacja, jaka nawiązuje się między nimi przypomina przyjaźń, swego rodzaju fascynację. David w roli Virginii odnajduje się coraz lepiej i coraz odważniej wkracza w świat transseksualistów a Claire pomaga mu w tym i sama zachęca do spotkań.
Jest tu pokazana wielowątkowość. Temat transseksualistów powoli przestaje być tabu. Mężczyźni, którzy czują się kobietami coraz częściej odważają się powiedzieć o tym światu. W filmie obserwujemy złożoność problemów. Z jednej strony twórca wystawia widzów na próbę tolerancji. Przecież dla jednych to będzie piękny film o spełnianiu swoich marzeń, o  dążeniu do życia w zgodzie z własną naturą i pięknym wnętrzu. Z drugiej strony film będzie wzbudzał obrzydzenie i ogólne oburzenie, bo przecież David traktowany będzie, jako osoba niespełna rozumu, którą należałoby leczyć.
Ozon porusza kolejną kwestię, o której należy wspomnieć. W filmie bohaterowie poszukują własnego „ja”. I tak, jak David szybko odnalazł się w swojej nowej roli, tak Claire błądzi i długo szuka tego, co w życiu daje jej szczęście. W przypadku Claire widać wyparcie swojej fascynacji nową przyjaciółką. Chce tworzyć ze swoim mężem normalną, szczęśliwą rodzinę, w której pojawia się wizja posiadania dziecka. Zdecydowanie brakowało mi tutaj rozwinięcia wątku z dzieckiem. Reżyser ewidentnie przyjął wizję, że dziecko nie stanowi tutaj najmniejszego problemu i pomimo nowej osobowości David przemieniający się w Virginię może być szczęśliwym, kochającym rodzicem.
Historia opowiedziana jest w sposób lekki, ze sporą dawką humoru. Ozon omija zbędny dramatyzm, żeby skupić się na budowaniu szczęścia za wszelką cenę.
Według mnie historia jest zbyt optymistyczna i nie pokazuje realiów dzisiejszego świata. Rażąca jest beztroska bohaterów, którzy nie zauważają żadnych zagrożeń i ślepo brną do realizacji swoich planów. Film był dla mnie dużym zaskoczeniem, bo nie takiej historii się spodziewałam. Nie byłam przygotowana na taki temat i do tej pory kłębią mi się w głowie myśli o stopniu mojej tolerancji.

Moja ocena: 5/10

niedziela, 5 lipca 2015

Nie taki diabeł straszny

źródło: www.filmweb.pl


Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach – to takie oczywiste. Gorzej, kiedy nie mieliśmy możliwości poznać najbliższej rodziny. Dziś krótka historia o zaognionych stosunkach międzypokoleniowych na tle pięknych widoków miasteczka południowej Francji.
            Reżyserka Rose Bosch postanowiła zająć się tematem dotyczącym konfliktów w rodzinie. Dość przemaglowany motyw a i sama Bosch nie wniosła nic nowego. Jednak Lato w Prowansji, choć bez fajerwerków, to film dość ciepły i przyjemnie się go oglądało.
Historia opowiada o trójce rodzeństwa zamieszkałej w Paryżu, która musi wyjechać na całe wakacje do małego miasteczka na południu Francji, do swojego nigdy niewidzianego dziadka (Jean Reno). To będzie pierwszy raz, kiedy się spotkają, ponieważ ich matka lata wstecz zerwała kontakt z Paulem (Reno). Dzieci muszą pogodzić się z faktem, że ich rodzice się rozwodzą, dziadek nie należy do najprzyjemniejszych osób a w zapadłej dziurze, w której mają mieszkać, nie ma kina i trudno o zasięg w telefonie. Ot, problemy mieszczańskich nastolatków. Na każdym kroku widzowie są świadkami mniejszych lub większych sprzeczek młodzieży z dziadkiem, który ewidentnie nie potrafi zaakceptować swoich gości. Konflikt zaognia problem alkoholowy Paula i jego brak zrozumienia dla współczesnej młodzieży. Katalizatorem sporów jest babcia (Anna Galiena), która ma stały kontakt z wnukami i rozumie ich potrzeby. Ale, żeby nie było zbyt dramatycznie, historia zmierza w dobrym kierunku. Możemy obserwować, jak nastolatki Léa i Adrien powoli odnajdują się w wiejskim klimacie, zawierają nowe znajomości a ich młodszy brat Théo jest zafascynowany dziadkiem.
Niezaprzeczalnie urocze są tu widoki, pokazanie tamtejszej społeczności, jako bardzo serdecznej, potrafiącej się zabawić i nie wyobrażającej sobie innego życia. Jak na wczasach, obserwujemy ludzi przesiadujących całymi dniami w małych, miejscowych knajpkach, organizujących popołudniowe zawody w bule, bawiących się na tamtejszych festynach, śpiewających lokalne piosenki i cieszących się z powolnie płynącego życia.
Jako, że głównym bohaterem jest tu emerytowany Leon Zawodowiec, nie mogło zabraknąć akcji przedstawionej w dość komicznej scenie.
            Nie, film nie wniósł nic nowego i pod tym kątem można ocenić go marnie. Ale ja mu daję duży plus, bo lubię wakacyjne klimaty w małych miasteczkach. Tęsknię za pięknymi widokami i za serdecznością ludzi, którym przyszło mieszkać na prowincji. Czego nie można zabrać reżyserce – idealnie pokazała mentalność i życie ludzi, którym daleko jest do wielko-mieszczańskiego zgiełku, przepychu i ciągłej gonitwy. Podobał mi się w tym filmie podstarzały Jean Reno, który zaczął odnajdywać się w roli dziadka. Jeśli ktoś chce przyjemnie spędzić popołudnie bez doszukiwania się wielkich, uniwersalnych życiowych prawd, śmiało polecam ten właśnie film.

Moja ocena 7/10