niedziela, 5 lipca 2015

Nie taki diabeł straszny

źródło: www.filmweb.pl


Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach – to takie oczywiste. Gorzej, kiedy nie mieliśmy możliwości poznać najbliższej rodziny. Dziś krótka historia o zaognionych stosunkach międzypokoleniowych na tle pięknych widoków miasteczka południowej Francji.
            Reżyserka Rose Bosch postanowiła zająć się tematem dotyczącym konfliktów w rodzinie. Dość przemaglowany motyw a i sama Bosch nie wniosła nic nowego. Jednak Lato w Prowansji, choć bez fajerwerków, to film dość ciepły i przyjemnie się go oglądało.
Historia opowiada o trójce rodzeństwa zamieszkałej w Paryżu, która musi wyjechać na całe wakacje do małego miasteczka na południu Francji, do swojego nigdy niewidzianego dziadka (Jean Reno). To będzie pierwszy raz, kiedy się spotkają, ponieważ ich matka lata wstecz zerwała kontakt z Paulem (Reno). Dzieci muszą pogodzić się z faktem, że ich rodzice się rozwodzą, dziadek nie należy do najprzyjemniejszych osób a w zapadłej dziurze, w której mają mieszkać, nie ma kina i trudno o zasięg w telefonie. Ot, problemy mieszczańskich nastolatków. Na każdym kroku widzowie są świadkami mniejszych lub większych sprzeczek młodzieży z dziadkiem, który ewidentnie nie potrafi zaakceptować swoich gości. Konflikt zaognia problem alkoholowy Paula i jego brak zrozumienia dla współczesnej młodzieży. Katalizatorem sporów jest babcia (Anna Galiena), która ma stały kontakt z wnukami i rozumie ich potrzeby. Ale, żeby nie było zbyt dramatycznie, historia zmierza w dobrym kierunku. Możemy obserwować, jak nastolatki Léa i Adrien powoli odnajdują się w wiejskim klimacie, zawierają nowe znajomości a ich młodszy brat Théo jest zafascynowany dziadkiem.
Niezaprzeczalnie urocze są tu widoki, pokazanie tamtejszej społeczności, jako bardzo serdecznej, potrafiącej się zabawić i nie wyobrażającej sobie innego życia. Jak na wczasach, obserwujemy ludzi przesiadujących całymi dniami w małych, miejscowych knajpkach, organizujących popołudniowe zawody w bule, bawiących się na tamtejszych festynach, śpiewających lokalne piosenki i cieszących się z powolnie płynącego życia.
Jako, że głównym bohaterem jest tu emerytowany Leon Zawodowiec, nie mogło zabraknąć akcji przedstawionej w dość komicznej scenie.
            Nie, film nie wniósł nic nowego i pod tym kątem można ocenić go marnie. Ale ja mu daję duży plus, bo lubię wakacyjne klimaty w małych miasteczkach. Tęsknię za pięknymi widokami i za serdecznością ludzi, którym przyszło mieszkać na prowincji. Czego nie można zabrać reżyserce – idealnie pokazała mentalność i życie ludzi, którym daleko jest do wielko-mieszczańskiego zgiełku, przepychu i ciągłej gonitwy. Podobał mi się w tym filmie podstarzały Jean Reno, który zaczął odnajdywać się w roli dziadka. Jeśli ktoś chce przyjemnie spędzić popołudnie bez doszukiwania się wielkich, uniwersalnych życiowych prawd, śmiało polecam ten właśnie film.

Moja ocena 7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz