źródło: www.filmweb.pl
Z rodziną najlepiej wychodzi się na
zdjęciach – to takie oczywiste. Gorzej, kiedy nie mieliśmy możliwości poznać
najbliższej rodziny. Dziś krótka historia o zaognionych stosunkach
międzypokoleniowych na tle pięknych widoków miasteczka południowej Francji.
Reżyserka Rose Bosch postanowiła
zająć się tematem dotyczącym konfliktów w rodzinie. Dość przemaglowany motyw a
i sama Bosch nie wniosła nic nowego. Jednak Lato
w Prowansji, choć bez fajerwerków, to film dość ciepły i przyjemnie się go
oglądało.
Historia
opowiada o trójce rodzeństwa zamieszkałej w Paryżu, która musi wyjechać na całe
wakacje do małego miasteczka na południu Francji, do swojego nigdy
niewidzianego dziadka (Jean Reno). To będzie pierwszy raz, kiedy się spotkają,
ponieważ ich matka lata wstecz zerwała kontakt z Paulem (Reno). Dzieci muszą
pogodzić się z faktem, że ich rodzice się rozwodzą, dziadek nie należy do
najprzyjemniejszych osób a w zapadłej dziurze, w której mają mieszkać, nie ma
kina i trudno o zasięg w telefonie. Ot, problemy mieszczańskich nastolatków. Na
każdym kroku widzowie są świadkami mniejszych lub większych sprzeczek młodzieży
z dziadkiem, który ewidentnie nie potrafi zaakceptować swoich gości. Konflikt
zaognia problem alkoholowy Paula i jego brak zrozumienia dla współczesnej
młodzieży. Katalizatorem sporów jest babcia (Anna Galiena), która ma stały
kontakt z wnukami i rozumie ich potrzeby. Ale, żeby nie było zbyt dramatycznie,
historia zmierza w dobrym kierunku. Możemy obserwować, jak nastolatki Léa i
Adrien powoli odnajdują się w wiejskim klimacie, zawierają nowe znajomości a
ich młodszy brat Théo jest zafascynowany dziadkiem.
Niezaprzeczalnie
urocze są tu widoki, pokazanie tamtejszej społeczności, jako bardzo serdecznej,
potrafiącej się zabawić i nie wyobrażającej sobie innego życia. Jak na
wczasach, obserwujemy ludzi przesiadujących całymi dniami w małych, miejscowych
knajpkach, organizujących popołudniowe zawody w bule, bawiących się na
tamtejszych festynach, śpiewających lokalne piosenki i cieszących się z
powolnie płynącego życia.
Jako, że głównym
bohaterem jest tu emerytowany Leon Zawodowiec, nie mogło zabraknąć akcji
przedstawionej w dość komicznej scenie.
Nie, film nie wniósł nic nowego i
pod tym kątem można ocenić go marnie. Ale ja mu daję duży plus, bo lubię
wakacyjne klimaty w małych miasteczkach. Tęsknię za pięknymi widokami i za
serdecznością ludzi, którym przyszło mieszkać na prowincji. Czego nie można
zabrać reżyserce – idealnie pokazała mentalność i życie ludzi, którym daleko
jest do wielko-mieszczańskiego zgiełku, przepychu i ciągłej gonitwy. Podobał mi
się w tym filmie podstarzały Jean Reno, który zaczął odnajdywać się w roli
dziadka. Jeśli ktoś chce przyjemnie spędzić popołudnie bez doszukiwania się
wielkich, uniwersalnych życiowych prawd, śmiało polecam ten właśnie film.
Moja ocena 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz