niedziela, 28 czerwca 2015

Bond save the Queen





 źródło: www.filmweb.pl

Bond. James Bond. Od lat niezmordowanie broni Wielkiej Brytanii przed złoczyńcami. Przystojny, elegancki, zwinny, gadżeciarz, kobieciarz, który niczego się nie boi. Od lat widzowie mogą podziwiać kolejne nowe wcielenia agenta 007. Ilu ich już było? 6 twarzy najpopularniejszego tajnego agenta na świecie – Sean Connery, George Lazenby, Roger Moore, Timothy Dalton, Pierce Brosnan i ostatecznie Daniel Craig. I na tym historia się nie kończy, bo już usłyszeć można plotki o kolejnym wcieleniu Bonda. Póki co chcę skupić się na tym ostatnim, którego to podziwiać można w hicie Skyfall.
            Przyznaję, raczej bez wstydu, że nie należę do fanek Bonda. Jakoś tak nigdy mnie nie ruszały jego przygody, nie rozumiałam tego wszechobecnego zachwytu nad kolejną częścią.
Za każdym razem, kiedy miała na ekrany kin wyjść następna część, świat szalał, wielkie hity muzyczne były puszczane na okrągło w telewizji i radio. 3 lata temu byliśmy świadkami oczekiwania piosenki tytułowej w wykonaniu Adele a ludzie mniej lub bardziej szaleli, kiedy Daniel Craig pojawił się na wielkim ekranie. Skyfall, bo dziś o tym będzie post, niewątpliwie mnie zaintrygował. Nie mogłam się doprosić męża, żebyśmy razem zobaczyli film
i ostatecznie sama postanowiłam obejrzeć przygody ulubieńca publiczności. Moje zainteresowanie wynikało raczej z sympatii do odtwórcy głównej roli, więc nie pozostało mi nic innego, jak zasiąść wygodnie i obejrzeć poczynania agenta 007.
            Tym razem lojalność agenta 007 wobec M została wystawiona na próbę, kiedy
z siedziby MI6 został wykradziony dysk z danymi. Bond będzie musiał wytropić i załapać tajemniczego przestępcę.
Reżyser Sam Mendes pierwszy raz miał okazję nakręcić film akcji i pokazać światu swoją wizję. Do tej pory nienaganny agent, wielbiony przez tłumy kobiet, upada. Od początku filmu widzowie nie mają możliwości odpocząć – widowiskowe pościgi, strzelaniny, niepewność co do właściwego wyboru uderzają od pierwszych minut filmu. I nagle widzowie widzą upadek głównego bohatera – fizyczny i psychiczny. Wszak Bond nie jest maszyną i nawet on może mieć gorszą kondycję. Jest bardziej ludzki? Wizja działań bohatera jest bardziej realna? O ile w ogóle sceny z filmu mogą być realne, o tyle tym razem faktycznie zauważyć można pierwiastek naturalności, pokazania ułomności człowieka i jego słabości. Ale kimże byłby Bond, gdyby nie sprostał tym wszystkim przeciwnościom losu? Oczywiste jest, że musiał wziąć się w garść i pomóc swojej ojczyźnie obronić się przed złoczyńcą.
Nie mam możliwości porównania sylwetki samego agenta do jego poprzedników. Mnie Craig urzekł swoim wdziękiem. Przecież go ma całkiem sporo, prawda? Umięśniony, wysportowany, elegancki, męski, przystojny, inteligentny. Nie jest twardzielem, no, może nie do końca. Według mnie pasuje idealnie do tej roli. Jest świetnie wpasowany do dzisiejszych czasów, do obrazu współczesnego super bohatera.
Jednak Skyfall to nie tylko Bond, rzecz jasna. Przecież chodzi tu o złapanie złoczyńcy. W rolę czarnego charakteru – Raoula Silvę – wcielił się genialny Javier Bardem. Wlał kroplę elegancji i szaleństwa w swojego bohatera, co dało znakomite połączenie.
I ostatecznie czymże byłaby seria o Bondzie bez jego świty? W roli M widzimy Judi Dench. Jako Q – gadżeciarza – mamy możliwość oglądać Bena Whishawa i wisienka na torcie, jak dla mnie. W Skyfall pojawił się genialny Ralph Fiennes, który na pewno gościć będzie
w kolejnej części.
Obsada więc całkiem, całkiem, widowiskowo też niczego sobie. Przyznam szczerze – dawno nie miałam takiej rozrywki podczas filmu. Jestem zadowolona, zobaczę poprzednie części bez wątpienia a i na kolejną chciałabym się wybrać do kina. Tylko czy mąż równie chętnie będzie mi towarzyszyć?

Moja ocena: 7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz